— Chodz do mnie. I przyciągnąwszy ją do siebie, zaczął patrzeć badawczo w jej oczy.
— Po chwili zaczerwienił się, jak rak.
— Nie rozumiem cię moja mała!
— Wierzę...
— Nie wiem, czy to jest naiwność, czy złośliwość, perwersja, drwiny, cynizm z twojej strony?
— Poprostu współczucie.
— Dlaczego współczucie?
— Chce pan wiedzieć dlaczego? A czy pan nie będzie się gniewał na mnie, gdy mu powiem?
Przyrzeka mi pan, że się pan nie obrazi?
— Mów.
— Ach więc... ponieważ pan jest biedny i nieszczęśliwy! Niech pan zaufa Rosario, niech pan mi zaufa. Jestem bardzo panu oddana... więcej oddana, niż Orfeusz.
— I zawsze mi będziesz oddana?
— Zawsze?!
— Cokolwiekbądź się stanie?
— Cokolwiekbądź się stanie!
— Jesteś prawdziwa...
August chciał posiąść Rosario...
— Nie, teraz nie!
Rozstali się.
August, po jej wyjściu, pomyślał: „Obydwie gotowe są zrobić ze mnie warjata! Już przestałem być sobą“.
— Wydaję mi się, że się pan powinien zająć polityką, lub czemś w tym rodzaju, — rzekła Liduvina, podając mu obiad. Toby pana trochę rozerwało.
— W jak sposób wpadłaś na tę genjalną myśl, moja droga?
— Myślę, że lepiej będzie, gdy się pan sam czemś rozerwie, niż gdy inne będą sobie robić rozrywkę z pana.
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/141
Ta strona została przepisana.