Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/173

Ta strona została przepisana.

Jest w tem dużo surowej, nagiej prawdy, ale nie ma pornografji. Piszę o ludziach nagich, nie o ludziach w negliżu! Realizm, realizm, mój drogi!
— Tak, realizm i...
— Cynizm — nieprawdaż?
— Tak, ale cynizm nie jest przecież pornografją! Surowość mego pióra pobudza imaginację, i prowadzi ją na egzamin. Niech wyobraźnia wykaże się ze znajomości świata rzeczywistego. To jest surowość pedagogiczna.
— I nieco przytem groteskowa!
— Nie przeczę! Lubię wszelką bufonadę.
— Błazeństwo w gruncie rzeczy jest zawsze smutne!
— Lubię błazeństwa ponure. Karawaniarskie dowcipy! Śmiech, jako śmiech, napełnia mnie melancholją. Każdy śmiech jest przygotowywaniem się do tragedji.
— Tak, ale ja osobiście mam lęk przed temi smutnemi błazeństwami.
— Ponieważ żyjesz samotnie, Auguście, bardzo samotnie! Ja je rzucam na papier, aby się od nich uwolnić, uleczyć z nich. Bawią mnie te błazeństwa na papierze, a jeśli będą bawiły i tych, którzy je czytać będą, będę miał wielką satysfakcję. Może dzięki nim uda mi się uzdrowić jakiegoś samotnika, samotnika na obraz i podobieństwo twoje, samotnika, który cierpi na samotność podwójną.
— Podwójną?
— Tak. Samotność duszy i samotność ciała.
— Trafiłeś w sedno sprawy!
— Wiem już, z czem przyszedłeś do mnie! Chciałeś mi zdać sprawę ze swego psychicznego stanu, który od pewnego czasu zaczyna być niepokojący i groźny. Nieprawdaż?
— Tak!