Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Ci, którymi wzgardzono, winni się pocieszać zkolei między sobą, rzekł Maurycy, jakby do siebie.
— Co pan chce przez to powiedzieć, do czego pan zmierza? — zawołał August, który w tej chwili gotówby był rzucić się na tego człowieka, aby go zadusić.
— Niech się pan nie unosi, don Auguście! Nie miałem żadnej ukrytej myśli. Ona... ta, której nazywać już nie będę, wzgardziła mną, odepchnęła mnie... Wówczas spotkałem tę małą, którą pan wzgardził i...
August nie mógł już zapanować nad sobą, zbladł, zaczerwienił się, schwycił Maurycego za bary, rzucił go na kanapę i zaczął go dusić kolanem. Maurycy, leżąc na sofie, rzekł z zimnym spokojem:
— Niech się pan przejrzy w moich oczach, don Auguście, zobaczy pan, jaki pan jest mały!
Biedny August czuł, że słabnie. Ręce opadły mu bezwładnie. Pokój napełnił się mgłą i zawirował mu w oczach. „Czy ja śnię“?
Po chwili ujrzał chytry uśmieszek Maurycego.
— Proszę mi wybaczyć moje zachowanie się... sam nie wiem co się stało... nie zdałem sobie sprawy...
— Dziękuję, jeszcze raz dziękuję! Dziękuję panu i... jej!
Zaledwie Maurycy wyszedł, August zawołał Liduwiny.
— Powiedz mi Liduvino, kto to był u mnie?
— Pewien młody człowiek!
— Jak on wyglądał?
— Chyba ja nie potrzebuję panu mówić o tem?
— Więc naprawdę był ktoś u mnie?