zbolałym głosem... mam taki lęk przed położeniem się do łóżka...
— Więc niech się pan nie kładzie.
— Kiedy z ledwością trzymam się na nogach.
— Powinien się pan trochę przejść, aby ułatwić trawienie. Za dużo pan zjadł.
August podniósł się z trudem.
— Widzisz przecież, Domingo, że stać nie mogę.
— Gdy ktoś tak sobie nabił żołądek...
— Spójrz na mnie! Wydawało ma się, gdy jadłem, że każdy kęs spada w jakąś otchłań bez dna. „Kto je, żyje!!“ Liduvina miała rację. Lecz ten, który je, tak, jak ja jadłem z rozpaczy — nie istnieje! Ja nie istnieję!
— Niech pan nie opowiada takich rzeczy! Proszę się napić filiżankę czarnej kawy... Później zrobimy mały spacerek...
— Ależ ja nie mam sił! Chodź! Oprę się na tobie. Chciałbym, abyś dzisiejszej nocy spał razem ze mną. Połóż materac koło mego łóżka. Chcę, żebyś czuwał nademną.
— Będzie lepiej, jeżeli się wcale nie położę. Usiądę tam w fotelu!
— Nie, nie, chcę, abyś się położył i spał... Chciałbym słyszeć, jak chrapiesz!
— Jak pan chce!
— A teraz przynieś mi kawałek papieru. Muszę napisać tekst telegramu. Podasz depeszę, gdy umrę.
— Jezus! Marja!
— Zrób to, co ci mówię.
— Domingo przyniósł papier i kałamarz. August napisał:
„Salamanka
- (Don Miguel de Unamuno)
- (Don Miguel de Unamuno)
Jednak udało się panu. Umarłem.