— Wyślesz po mojej śmierć: — rozumiesz?
— Rozumiem, odpowiedział Domingo.
Udali się do sypialni. Biednemu Augustowi tak drżały ręce, że nie mógł odciąć guzików.
— Rozbierz mnie — rzekł do Domingo.
— Co się z panem dzieje? Jest pan kredowo blady, ręce ma pan zimne, jak lód. Może zawołać doktora?
— Nie, nie, nie trzeba.
— Ogrzeję panu łóżko.
— Rozbierz mnie zupełnie... chce być tak nagi, jak wówczas, kiedy mnie matka na świat wydawała. Choćbym się i nigdy nie był narodził... wszystko jedno...
— Pan się nigdy nie narodził?
— Połóż mnie teraz do łóżka. Widzisz przecież, że się ruszać nie mogę.
Domingo, okropnie przerażony, spełnił rozkaz swego pana.
— A teraz odmów szeptem modlitwy: Ojcze Nasz“, „Zdrowaś Marja“ i „Salve“. Tak, tak...
szeptem... szeptem... August powtarzał w myślach słowa modlitw. — Weź mnie teraz za prawą rękę, potrząśnij nią; wydaje mi się, że to nie jest moja ręka, wydaje mi się, że już ją utraciłem. Pomóż mi przeżegnać się... tak... tak... Zobacz, czy puls jeszcze bije? Teraz spróbuję zasnąć... ale okryj mnie dobrze... okryj mnie.
— Niech pan śpi — rzekł Domingo, okrywając Augusta kołdrami. Gdy się pan wyśpi, będzie pan innej myśli.
Tak... tak... Ale czyż ja przez całe życie nie spałem i nie śniłem? Czy wszystko nie jest tylko mgłą?
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/214
Ta strona została przepisana.