August Perez stanął na progu swego domu, wyciągnął prawe ramię i obróciwszy dłoń ku górze, spojrzał w dal. Przez chwilę trwał nieruchomo w majestatycznej, posągowej pozie. Nie tyle jednak brał władczym wzrokiem w posiadanie świat zewnętrzny — ile starał się przekonać, czy deszcz nie pada. Poczuwszy na ręce krople deszczu, zmarszczył brwi. Zmarszczył brwi, gdyż nie chciało mu się otworzyć parasola. Ta konieczność złościła go bardziej, niż sam fakt, że deszcz pada. Jakże piękny jest parasol, dopóki tkwi w pokrowcu! Parasol zamknięty jest równie piękny, jak brzydki jest parasol otwarty.
— „To prawdziwe nieszczęście — pomyślał August, że każda rzecz ma jakiś utylitarny cel. Posiłkując się tem, czy owem, użytkując to lub tamto, szkodzimy pięknu, a nawet niszczymy je. Jedynie szlachetną funkcją jest Kontemplacja. Jakże piękna jest pomarańcza, zanim ją jeść zaczniemy. Hm... to wszystko zmieni się kiedyś na lepsze w niebie. Tam jedynem, naszem zajęciem będzie kontemplowanie Boga. Tutaj w tem marmem życiu doczesnem chcemy się posługiwać Bogiem — pragnęlibyśmy otwierać go jak parasol, aby nas chronił od wszelkiego zła!“
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/27
Ta strona została przepisana.
I.