średniego wzrostu! Ale oczy, cóż za oczy ma moja Eugenja.
— Eugenja?
— Tak! Eugenja Domingo del Arco, aleja Alameda, numer 58.
— Nauczycielka muzyki?
— Tak... ale...
— Znam ją. A teraz... patrz Auguście. Szach!
— Lecz!
— Powiedziałem: Szach!
— Dobrze! Niech będzie.
August zasłonił króla laufrem. Na niewiele się to jednak zdało! Przegrał drugą z koleji partję.
Żegnając się z nim, Wiktor ruchem zwycięskiego zapaśnika położył mu rękę na szyji i szepnął mu do ucha.
— A więc to ta mała Geniusia, pianistka? Doskonale Auguście, doskonale. Raj się otworzy dla ciebie.
Po co te zdrobnienia, te poufałe, nieznośne zdrobnienia — pomyślał August, wychodząc na ulicę.
— „Dlaczego rzeczownik zdrobniały ma być oznaką serdeczności? — pomyślał August, idąc w kierunku domu. Może dlatego, że miłość pomniejsza i zdrobnia rzecz kochaną? Zakochany? Ja zakochany? Ktoby to powiedział? Czy Wiktor miał rację? Czyżbym był zakochany ab initio? Może miłość moja wyprzedziła zjawienie się objektu mej miłości? A może też stworzyła go, wydobyła z mgły tworzenia?
Coprawda, gdybym tak posuwał dalej tego laufra, Wiktor wieżą nie wieleby mi zrobił.