wjących na kwitnących gałęziach. Słowiki śpiewały o uskrzydlonych wspomnieniach dzieciństwa.
W sercu Augusta rezonans tego śpiewu obudził wspomnienie matki...
Ojca swego przypominał sobie bardzo niejasno. Był to mit i cień, zatracający się w dali, oblany krwawym światłem zachodu. Krwawym... ponieważ widział go poraź ostatni z koralami zaskrzepłej krwi na ustach. Czerwone wymioty suchotnika! W sercu jego, odbił się na zawsze straszny krzyk matki: „Mój mały!“.
Nie wiadomo, kogo matka miała na myśli, umierającego ojca, czy też jego, Augusta, kilkoletnie dziecko, które po raz pierwszy stanęło oko w oko ze straszną tajemnicą śmierci.
Matka przycisnęła go do piersi, „Moje dziecko, moje biedne dziecko!“ Gorące łzy padały na płową czuprynę. August płakał, tuląc się kurczowo do piersi matki. Bał się odwrócić głowy, aby nie ujrzeć ludożercy, kominiarza, lub czarnego Piotrusia.
Powoli mijały dni żałoby. Wreszcie oczy płakać przestały i wszystko wróciło do poprzedniego stanu.
...Był to dom miły i cichy. Światło złociło kwiaty, wyhaftowane na firankach, Patryjarchalne fotele wyciągały poręcze, jak ramiona, zapraszając aby gość spoczął. Na stole stała popielniczka, zawierająca popiół z ostatniego cygara, które ojciec wypalił. Na ścianie portret matki i ojca, malowany wkrótce po ślubie. Ojciec w pozycji siedzącej, z nogą, założoną na nogę, a matka stojąca za krzesłem, ręką opartą na ramieniu męża.
Matka zawsze w żałobie, snuła się po domu, jak cień. Uśmiech jej pomieszany był ze łzami.
— „Żyć muszę dla ciebie moje dziecko, dla c*iebie, Auguście — mówiła mu wieczorem, kładąc
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/49
Ta strona została przepisana.