go do łóżka. August zasypiał z pocałunkiem na ustach — z pocałunkiem, mokrym od łez.
Przed udaniem się na spoczynek matka czytała mu zwykle. Były to powieści Jules Verne, historje o conquistadorach, lub żywoty świętych. Niejednokrotnie matka czytając, uśmiechała się tym cichym uśmiechem, który przypomina o przelanych niedawno łzach.
August wstąpił do szkoły — popołudniu matka odrabiała z nim zadane lekcje. Uczyła się najpierw wszystkiego sama, aby móc go dobrze wysłuchać. Uczyła się na pamięć dziwacznych imion i nazw z historji powszechnej i miała zwyczaj powtarzać ze śmiechem. „Mój Boże! Jakież to głupstwa wyrabiali ludzie! Nauczyła się matematyki: geometrji, algebry, trygonometrji i w sciencjach tych przeszła nawet swego syna! „Możeby mamusia zabrała się teraz do matematyki“ — prosił August. Z zapałem rozwiązywała równania drugiego stopnia... Uczyła się także psychologji, ale ta nauka nie interesowała jej. „Pocóż tak komplikować rzeczy?“ — mruczała pod nosem. Zgłębiła tajemnicę chemji, fizyki i przyrody.
„Jakie dziwne nazwy nadają ludzie roślinom i zwierzętom?“ Fizjologja napełniała ją wstrętem i nie chciała przesłuchiwać z niej syna.
Patrząc na kolorowe tablice anatomiczne, przedstawiające płuca, albo serce, przypominała sobie czerwoną śmierć swego męża. „Nie pójdziesz chyba na medycynę, moje dziecko? Lepiej nie wiedzieć wcale, jak tam we wnętrzu wyglądamy!“
— Gdy August otrzymał maturę, wzięła go w ramiona i zanosząc się płaczem, mówiła... „Gdyby cię twój ojciec widział w tej chwili“. Później posadziła go na kolanach (osiemnastoletni August czerwienił się ze wstydu) i patrzyła w milczeniu na popielniczkę swego męża.
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/50
Ta strona została przepisana.