kojny, straszliwie spokojny. Jakaś przemożna siła przykuła go do krzesła, zapomniał o sobie, zapomniał o całym świecie, zatracając się w światłości tych promiennych oczu.
Usłyszawszy słowa Ermelindy... „nasz przyjaciel pan August Perez“, ocknął się, wstał z krzesła i próbował się uśmiechnąć.
— Pozwól, Eugenjo! Nasz przyjaciel, pan August Perez, który cię oddawna poznać pragnie.
— Ten pan, który uratował kanarka?
— Ten sam, proszę pani — rzekfł August, zbliżając się i wyciągając rękę. „Jej dłoń z pewnością parzy jak ogień“ — pomyślał.
Jednak omylił się. Ręka jego dotknęła ręki białej i zimnej, jak lód.
Eugenja usiadła.
— „Ten pan“. „Ten pan“ — myślał August gorączkowo. „Ten pan“? Nazywać mnie w taki sposób? To zły prognostyk.
— Pana Augusta poznaliśmy dzięki szczęśliwemu przypadkowi...
— Wiem... kanarek!
— Niezbędne są drogi przeznaczeń — rzekł sentencjonalnie don Firmin.
— Jest on synem donia Soledad, którą dobrze znałam i ceniłam ogromnie. Zaznajomiwszy się i zaprzyjaźniwszy się z nami, chciał pan August z koleji i ciebie poznać, Eugenjo...
— Chciałem panią poznać, aby jej złożyć mój hołd powinny.
— Hołd?...
— Jako pianistce!
— Ach!... tak!!
— Wiem, jak bardzo kocha pani sztukę.
— Sztukę? Jaką? Czy muzykę?
— Oczywiście!
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/64
Ta strona została przepisana.