Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/70

Ta strona została przepisana.

norę i, stanąwszy przed bramą, rozkoszowała się świeżem powietrzem. „Musimy zerwać, Maurycy — mówiła Eugenja. Tak dłużej trwać nie może, zwłaszcza wobec tego, co się stało wczoraj, a o czem ci już opowiadałam“.
— Powiedziałaś jednak, że człowiek, który się o ciebie stara, niezbyt dobrze ma w głowie. Głupiec, niedojda... księżycowy kawaler!!
— Tak, ale ma pieniądze, a ciotka nie daje mi spokoju!
— Wskaż mu drzwi.
— Chcesz, abym go przepędziła? Skąd? Z domu mego wuja? A jeśli wujostwo uważają go za swego przyjaciela?
— Nie zwracaj na niego uwagi!
— Napewno będzie przyłaził z wizytami właśnie w tych godzinach, gdy jestem w domu. Gdybym się nawet zamykała w swoim pokoju — na niewiele się to zda! Będzie ze siebie robić męczennika.
— Niech robi!
— Nie mogę odmówić jałmużny żebrakom, zwłaszcza żebrakom, którzy proszą oczami. Gdybyś zobaczył, jak on patrzy na mnie!
— Nudzi cię?
— Tak nudzi mnie okropnie. Muszę mu nawet powiedzieć o tem.
— Zapewne brak ci odwagi?
— Nie dość głupstw. Nie obawiam się nikogo ani niczego! Liczę się tylko z tobą.
— Wiem o tem — rzekł Maurycy z przekonaniem i dumą, kładąc rękę na kolanach Eugenii.
— Trzeba się wreszcie na coś zdecydować mój drogi! Mamy się przecież pobrać.
— A z czego będziemy żyli?
Będę pracowała, dopóki ty jakiejś pracy nie znajdziesz!