— Jakto? Mamy żyć z tego, co ty zarobisz?
— Tak... temi straszneim lekcjami muzyki!
— Żyć z twojej pracy? Nigdy, przenigdy! Będę szukał, będę szukał w dalszym ciągu! Cierpliwości, Eugenjo!
— Cierpliwości... cierpliwości, a rok za rokiem mija! — wykrzyknęła gniewnie Eugenja, uderzając nogą o podłogę.
Maurycy cofnął swą rękę z kolan Eugenji, otoczył ramieniem szyję narzeczonej i jął się bawić jej brylantowemi kolczykami.
— Posłuchaj Eugenjo! Gdybyś chciała, mogłabyś go doskonale wystrychnąć na dudka.
— Maurycy!
— Nie gniewaj się, moja droga!
I przyciągnąwszy głowę Eugenji, złączył swe wargi z jej wargami w długim, przeciągłym, gorącym pocałunku.
— Maurycy! — i Eugenja spuściła oczy.
— Maurycy! Tak dłużej trwać nie może!
— Dlaczego? Czy nie jesteśmy szczęśliwi? Czy przypuszczasz, że po ślubie będziemy szczęśliwsi, niż dziś?
— Mówię ci jeszcze raz, Maurycy, że tak dłużej trwać nie może. Znajdź wreszcie jakąś pracę, weź się za coś. Nienawidzę tej muzyki.
Eugenja zdawała sobie niejasno sprawę, że muzyka jest stanem wiecznego przygotowywania się, przygotowywania się i czekania na coś, co nigdy nie ma nastąpić!
— Rozejrzę się za pracą, Eugenjo.
— Mówisz w kółko jedno i to samo! A ciągle stoimy na martwym punkcie!
— Sądzisz więc...
— Sadzę, że w gruncie rzeczy jesteś patentowanym próżniakiem, i że będę musiała pracować tylko na siebie, ale i na ciebie. Jeśli zaś chodzi o zawarcie małżeństwa, to wy, mężczyźni, zawsze
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/71
Ta strona została przepisana.