— Rozumiem cię, mój drogi, ale któż jest temu winien?
— Sądziłem oczywiście, że winę ponosi ona. Helena ze swej strony po cichu oskarżała mnie... oskarżała Bóg wie o co?
— O co?
— ...Gdy upłynie rok, później drugi i trzeci, a dzieci niema, wówczas żona zaczyna podejrzewać, że mąż żeniąc się, nie był zdrów, że miał jakąś kawalerską chorobę, czy ja zresztą wiem co? Dość, że zaczęliśmy się do siebie odnosić wrogo! Dom stał się piekłem. Wzajemne wyrzuty, docinki, przytyki...
— Ładny z ciebie mężczyzna! — Cóż ja poradzę, skoro jesteś bezpłodna?... i tak dalej bez końca...
— Teraz dopiero rozumiem, dlaczego w dwa lata po ślubie byleś taki zdenerwowany, rozdrażniony. O ile się nie mylę, wyjechałeś do sanatorjum na kurację.
— Tak! Ale przyczyna mojej choroby nerwowej była zupełnie inna.
— Zapadło milczenie. Wiktor spuścił oczy.
— Jeśli nie chcesz, nie wyjawiaj mi tej przyczyny. Nie staram się przecież o zgłębianie twoich tajemnic.
— ...Powiem ci wszystko! Doprowadzony do ostateczności ciągłemi skargami i wyrzutami ze strony Heleny, wpadłem na genjalną myśl, że wszystko zależy nie tyle od intensywności, ile od ilości, rozumiesz?...
— Nie zupełnie...
Ach boże! Nie jakość, lecz ilość. Zacząłem pożerać łapczywie surowe jajka, befsztyki, korzenne przyprawy. Połykałem pigułki „aphrodisiaques“ różne końskie środki podniecające i zmuszałem żonę do coraz częstszych ze mną stosunków!...
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/97
Ta strona została przepisana.