Rózia chciała wziąć Antolce jabłko z komody, ale ją wyraźnie coś przestrzegało, aby tego nie czyniła. Nie widziała nikogo przy sobie, niczyjego nie słyszała głosu, a jednak nie śmiała sięgnąć po jabłuszko.
— Czegoż ja się wstrzymuję, rzecze sama do siebie, wszak nikt nie widzi?... wezmę... ale głos wewnętrzny jakby przemówił: »nie rusz!«
Nie usłuchała Rózia tego głosu i wzięła jabłko, co więcej, zjadła je nawet. Niestety! od tego czasu ani jednej nie miała spokojnej chwili, ciągle jej coś jakby do ucha szeptało: »niegodziwieś postąpiła!«
Już tych wyrzutów znieść nie mogła, idzie do mamy, wyznaje wszystko, Antolkę przeprasza i przyrzeka poprawę. Jakże jej odtąd błogo było na sercu!
»Ach kochana mamo, rzecze Rózia, kto to nas tak przestrzega od złego, a chwali piękne czyny?«
»Sumienie, odpowie matka, Jestto głos tajemny w sercu człowieka, on nam powiada, co złe, co dobre; szczęśliwy, kto go słucha! ludzie takiego cnotliwym zowią, wszyscy go kochają; szczęśliwy! spokojny!«