Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/182

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIX.

Była już późna godzina wieczorna. Ulice były zawalone śniegiem. Romek kroczył z rozkoszą po miękkim, przypominającym puch, śniegu. Złościły go miotły stróżowskie, zgarniające śnieg. Wszak psuły naprawdę śliczny widok. Mróz trochę zelżał, lecz jednak było mu bardzo zimno. Wtulił głowę w kołnierz. Przemyślał teraz spokojnie swe nagłe spotkanie z Grylkiem. Był teraz rad, że nie przelał krwi, do czego zawsze czuł wstręt. Ten człowiek był jego złym demonem. On go zachęcał do złego i uczył występku, a jednak w ostatniej chwili rozmyślił się. — Dobrze się stało, — pomyślał, — że „profesor“ udał nieprzytomnego. Dzięki temu jedynie Roman wybrnął z całej sprawy z honorem. Plunął i machnął ręką, jakby chciał odpędzić od siebie natrętną myśl o tej całej sprawie. Przypomniał sobie teraz Lipka. Co też on mógł dokonać przez ten czas?... Trzeba go odnaleźć, ale jak?...
Na ulicy śniegu coraz więcej przybywało, sprawiając mu tym wielką radość. Obsypany cały śniegiem