Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/193

Ta strona została przepisana.

poznał w nich kolegów po fachu. Konduktor podejrzliwym spojrzeniem mierzył ich teki, które trzymali w ręku. Oni widząc to, wysiedli zaraz na pierwszym przystanku, najpewniej w obawie przed „porutą“. Roman, sam nie wiedząc dlaczego to czyni, podążył za nimi. Gdy go spostrzegli, uporczywie idącego krok w krok za nimi, wsiedli do dorożki i znikli mu z oczu. Błądził bez celu po opustoszałych ulicach, zaczepiany kilkakrotnie przez damulki nocy... Wreszcie zawrócił w stronę Dworca Głównego. Zrezygnował już z zamiaru odnalezienia Lipka. Chciał tylko, bez istotnej przyczyny, ot tak dla spędzenia czasu, wstąpić na dworzec. Czuł się zmęczony i niewyspany, był jednak do tego stopnia zdenerwowany, że zasnąć w żaden sposób by i tak nie mógł. Nie przypuszczał nawet, że los przygotował mu tu na dworcu znów przykrą niespodziankę... Miał tu wypić ostatni kielich goryczy, który zdradliwa Felcia przygotowała dlań.
Na dworcu był ruch, pomimo późnej godziny nocnej. Zaroiło się jeszcze bardziej od pasażerów i walizek, kiedy z hukiem wpadł na peron międzynarodowy kurjer. Pełno tu było różnorakich twarzy... Lokomotywa dyszała, jakby ciężko zmęczona z dalekiej podróży, lub może... od ciężaru utrapień ludzkich, jakie przywiozła do stolicy. Hałas ludzki odbijał się o ściany dworca, zagłuszając wszystkie inne odgłosy. Ludzie pędzili gorączkowo jeden za drugim, śpiesząc się tak bardzo, jakby za chwilę miało nastąpić trzęsienie ziemi...