Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/221

Ta strona została przepisana.

Roman postanowił plunąć na wszystko, nawet na Lipka i solidarność złodziejską. Pobiegł prędko po rzeczy, które „kochana Felcia“ raczyła mu pozostawić. Osobę gospodyni usiłował starannie ominąć, obawiając się, aby nie zatrzymała jego manatków, ponieważ mogła by mieć pretenję do niego, gdyż wynajęła mu mieszkanie na sześć miesięcy. Gospodyni była bardzo gadatliwą kobietą i nie taką głupią, za jaką ją Roman miał. Okazało się, że jej pierwszy mąż, z którym się rozwiodła, był znanym złodziejem. Romana prześladował taki pech, że nawet ci ludzie, których uważał za uczciwych, okazywali się większymi złodziejami, niż on sam był.
Spakował czymprędzej swoje „czuchy“ do walizeczki i prędko, jakby tu popełnił kradzież, wysunął się na korytarz. Śpieszył się... Pozostało mu już kilka susów po schodach do bramy... Wtem krzyk gospodyni dobiegł jego uszu.
— Czego tak uciekacie, panie Romanie!... Stójcie, coś wam powiem!...
Nie słuchał wcale i zbiegł do bramy.
Gospodyni biegła za nim wołając go głośno po imieniu. Chcąc uniknąć awantury, przystanął niechętnie.
— Czego pani tak ryczy? — zapytał opryskliwie.
— Jakto czego ryczę?... — zawołała głosem, w którym przebijała nietajona niechęć. Patrzała przytem podejrzliwie na walizkę, jakby Roman tam przechowywał jej skradzione rzeczy.