Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/224

Ta strona została przepisana.

po środku ulicy. Zapomniał zupełnie o swojem postanowieniu i o tym dokąd dąży. Chłopak podsunął mu gazetę, zachwalając nagłos nowiny, jakie można tam wyczytać.
Podkop do banku na ulicy Marszałkowskiej... — ryknął Romanowi nad uchem.
Drgnął i mimowoli wyciągnął rękę po gazetę. Przejrzał oczyma nagłówki, zapominając o tem, że za gazetę trzeba zapłacić.
Proszę o pieniądze — zawołał roznosiciel dzienników.
— A... pieniądze... — odparł wolno...
— Tak... pieniądze! — irytował się już chłopak, patrząc na Romana, jak na warjata.
Bez słowa wręczył mu gazetę z powrotem. Przypomniał sobie, że z tego wstrętnego życia, od którego teraz odchodzi, nawet kilku groszy na nabycie gazety nie wyniósł. Zachichotał na głos, drwiąc z samego siebie: — Tylu ludzi okradałeś, a sam nie masz grosza w kieszeni... Słomiany złodziej z ciebie był... Znów znalazł się w kręgu ciężkich myśli, z których wyrwał go poprzednio na chwilę monotonny głos sprzedawcy gazet.
Myślał o tych nieznanych, zapewne już schwytanych złodziejach, którzy zrobili podkop na Marszałkowskiej. Mimowoli zastanawiał się, jaka to może być „robota“, wiele tam mogło być forsy, jakim sposobem „zasypali“ się i t. d. A może i Lipek znalazł się między tymi niedołęgami... Myśl ta spokoju mu nie dawała.