wątróbkami, smażonymi rybkami i innymi specjałami. Uchodził też za człowieka z „złodziejskim charakterem“. Był przeciwnikiem „dyntojr“, do których nigdy nie dopuszczał. Mawiał zawsze: — Złodzieje powinni żyć między sobą, jak dzieci jednej matki. Poco dyntojry?... — tłumaczył awanturnikom. — Można wypić i bez dyntojry. Sam był kiedyś poważanym złodziejem i patrzał na młode złodziejskie pokolenie krytycznym okiem.
Gdy dojrzał Romana, zbliżył się doń i zaprosił poufale do separatek, których tu było kilka. Patrzał na jego walizeczkę pożądliwym okiem, poczem niemal wyrwał ją z jego rąk. Chcąc nie chcąc Roman podążył za nim.
— Otwórz prędzej! Zerknę co to za „szorii“ przytachałeś do mnie. Już dawno ciebie nie widziałem. Zarobiłeś?...
— Nie mam tu żadnej „szorii“ dla ciebie.
A to dlaczego?... — zapytał niemile zdziwiony.
— Tylko własne rzeczy tu mam.
Właściciel meliny spojrzał na Romana niedowierzająco i chytrze się uśmiechnął.
— Nie bój się. Zapłacę ci gotówką. Nie będziesz u mnie potrzebował odebrać wątróbkami za „facyjenty“.
— Jak pragnę wolności... — zawołał Roman. — Mam tu swoje łachy. Wybieram się na nowe mieszkanie.
Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/226
Ta strona została przepisana.