kiwać. Patrz, jaki z ciebie stary „leser“. Mówiłem ci przecież wyraźnie, że te rzeczy nie pochodzą z kradzieży. Są moją własnością, rozumiesz!...
— Rozumiem... rozumiem... mój kochany — odparł z ironią. Ale jedno nie mogę zrozumieć, skąd do ciebie własne rzeczy... Czy złodziej ma kiedyś coś własnego?...
Roman nie miał zamiaru wysłuchiwać filozofii meliniarza, to też zabierał się do wyjścia, pakując swoją walizeczkę. Gospodarz, widząc to, powiedział:
— Mogę ci dać dwie gęsie wątróbki za twoje „facyjenty“ — kpił. — O, jakie czasy nastały... — wziął się pod boki — że taki ważny złodziej, jak ty, kradnie takie szmaty. Powiedz mi, jakiemu stróżowi to skradłeś?
— Przestaniesz, bo ci łeb rozwalę!... — krzyknął Roman zirytowany do ostatnich granic. — Popamiętasz ty mnie, stary draniu, — pogroził mu zaciśniętą pięścią i skierował się ku drzwiom. Za chwilę odprowadzony urągliwym śmiechem meliniarza i kpinami pijanych gości, wyszedł na ulicę.
Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/230
Ta strona została przepisana.