Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/232

Ta strona została przepisana.

Sytuacja Romana była istotnie nie do pozazdroszczenia. Obiecał sobie dziś rozpocząć pracę i zerwać ze wszystkim, co go łączyło z dawnym życiem. Ale czy mógł wiernego kolegę w takiej chwili pozostawić bez pomocy?... Wlókł się z walizeczką w ręku, rozglądając się z przyzwyczajenia, czy nikt go nie śledzi. Gorzki śmiech go porwał, gdy zdał sobie sprawę ze strachu, ogarniającego go na widok każdego przedstawiciela władzy w mundurze. Musiał sobie uprzytamniać na każdym rogu ulicy, kiedy jego oczy stykały się ze świdrującym wzrokiem policjanta, że ma przy sobie tylko walizkę z własnymi rzeczami. Teraz myślał jeno o tym, gdzie spędzić noc, przyrzekłszy sobie w duchy, że od jutra rozpoczyna nowe życie.

Dawno już było po dziesiątej rano, kiedy Roman wrócił z Placu Kercelego, obładowany złodziejską wałówką dla Lipka. Walizeczka Romana zawierała teraz dwadzieścia funtów białego chleba i dziesięć funtów różnych wędlin. Starał się „zamelinować“ złodziejskim sposobem w chlebie trochę tytoniu. Cukier i herbatę także nabył. Wydał wszystkie otrzymane pieniądze, nie zostawiając sobie ani grosza. Podążył zadowolony z siebie i ze swego dobrego uczynku w kierunku ulicy Dzielnej. Przy więzieniu stał długi rząd mężczyzn i kobiet z wałówkami w rękach. Roman spotkał tu dużo znajomych. Jedna z kobiet, dobrze mu znana „szopenfeldziarka“ zbliżyła się do niego, podając mu przyjaźnie dłoń.