przez okienko. Dozorca spojrzał nań, jakby go dopiero w tej chwili ujrzał i powiedział obojętnie:
— Taki więzień u nas nie siedzi.
Roman drgnął.—
— Jakto... nie siedzi?...
— Jak mówię, że takiego niema, to niema. Jazda stąd!... A co pan podaje? — zwrócił się już do następnego petenta.
Pomocnik do przyjmowania wałówek, więzień, widząc konsternację Romana, zawołał nagłos:
— Więzień, o którego pan pyta został dziś rano po kawie zwolniony.
Roman nie namyślał się długo.
— Zabieraj to wszystko dla biednych więźniów! — krzyknął pod adresem uprzejmego więźnia i prędko oddalił się, zostawiając na miejscu nawet próżną walizkę.
Szopenfeldziarka wołała za nim, aby na nią zaczekał. Nie odwracając w jej kierunku głowy, przyśpieszył kroku.
— ...Psiakrew — mówił w duchu, zaciskając pięści z tłumionej złości. — Co począć ze sobą?... — Stanął znów niezdecydowany. — Odnaleźć Lipka?... Nie... nie mogę tego zrobić... On znów mnie wciągnie do dawnego życia... — Wstyd mu było, że przez cały czas nie odwiedził przyjaciela. Jak mu będzie śmiał w oczy spojrzeć. Czy on uwierzy, że Roman dopiero wraca z Pawiaka, gdzie zanosił dla towarzysza wałówkę, którą zdobył za cenę swych ostatnich „czuchów“.
Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/237
Ta strona została przepisana.