Dosyć już wyleżała się na półmisku, dawaj ją tu!!!
Marzenia Romana się ziściły. Gęś znikała w oczach, podczas gdy Lipek pijacko mu się zwierzał. Opowiadał mu o wszystkiem, bez składu i ładu, dolewając coraz sobie do kieliszka. Kiedy już Roman był nasycony jadłem, zawołał tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.
— Chodź stąd!... Dosyć będziesz miał tej wódki na dziś. Zostaw forsę, jaką jeszcze masz, aby ci starczyło na kilka dni... Nie zapominaj, że Pawiak jeszcze istnieje i możesz tam powrócić...
— Gwiżdżę na Pawiak i na ciebie! — zawołał głośno Lipek. — Ja dziś hulam całą noc. Wszystką forsę, którą dostałem dziś od pasera, muszę przepić! Spodziewałem się „złapać“ parę wiosenek, a tu jestem na wolności. Rozumiesz!... Wolny, jak ptak. Niech żyje wolność!!... — ryknął na całe gardło. — Niech żyje!...
Kilku gości obstąpiło ich, zwabieni krzykiem Lipka. Roman musiał użyć całą siłę woli i pięści, by wyprowadzić Lipka z jadłodajni. Lecz ten ani myślał dać spokój. Na ulicy począł śpiewać nagłos ulubioną swoją piosenkę:
- Świeci księżyc, świeci,
- Naprzeciwko słońca,
- Na moje nieszczęście
- Nigdy niema końca...
Roman złapał go wpół, zasłaniając mu ręką usta.