Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/262

Ta strona została przepisana.

się żargonem złodziejskim. Postanowił być nadal ostrożnym i ciągnął dalej:
— Opowiedziałem zmyśloną bajeczkę gospodarzowi, by dostać pracę. Nikt mi rodziców nie za mordował, tylko zmarli sami, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Wychowała mnie ulica. Cierpiałem głód i chłód jak każda sierota, który nie ma osoby, opiekującej się nim. Wałęsałem się po świecie, jak bezdomny pies, aż trafiłem do piekarni. Nie potrzebuję wam chyba opowiadać, co ja się wycierpiałem w terminie u piekarza, który napozór z litości przyjął mnie do pracy. Musiałem pracować po nocach w piekarni, a w dzień taszczyć kosze z pieczywem na rynek. Każdy z was wie przecież, jak nacierpi się terminator piekarski, aż pozwolą wyuczyć mu się zawodu. Musiałem rąbać drwa i niańczyć dzieci gospodarza. Ukradkiem spałem po dwie, trzy godziny na dobę. Co ja się nacierpiałem u tego pierwszego pracodawcy... Nigdy tego nie zapomnę... Padałem z nóg z nawału pracy, jaką na mnie zwalano. Moje miejsce wypoczynku było na piecu, wśród brudu i różnego robactwa. Nieraz upadałem zmęczony, wyczerpany do cna, w jakieś ciemnej sieni i zasypiałem, nie odczuwając wcale niewygody twardych desek, które wrzynały się w moje ciało.
Przerwał na chwilę tok opowiadania i powiódł wzrokiem po czeladnikach. Milczeli, zasłuchani w jego opowieści.
— Zazwyczaj z tego twardego łoża — mówił dalej — przebudzał mnie kopnięciem w bok majster,