Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/274

Ta strona została przepisana.

wieka. Niech pan da spokój i niech mu pan pozwoli spokojnie pracować... Obowiązkiem naszym jest pomagać tym ludziom, a nie utrudniać im poprawę.
— Pani ma rację — powiedział starszy pan z komisji. — Niech pracuje. A kiedy coś karygodnego nabroi, zawsze chyba policja będzie mogła się nim zająć...
— Obawiam się, aby wówczas nie było za późno. Te ptaszki fruwają na fałszywych nazwiskach, tak że trudno ich wyłapać i wpakować do klatki. Radzę pani nie przeszkadzać mi. — Tu zwrócił się do Romana: — Pokażcie no wasz dowód tożsamości.
Za chwilę przodownik przeglądał dowód osobisty Romana, który mu wręczyła gospodyni, przechowywująca większość jego dokumentów. Przodownik był zdumiony. Najprawdziwszy dowód osobisty pod słońcem. Zrobił wielkie oczy, patrząc to na Romana to na obecnych, mrucząc coś pod nosem. Był widocznie niezadowolony.
— Teraz ja już nic nie rozumiem...
— Widzi pan... — zawołał ów człowiek z komisji, który poprzednio stanął w obronie Romana. — Pan zapewne zna go na fałszywym nazwisku. Do porządnej pracy jednak przystąpił pod prawdziwym, własnym nazwiskiem. To samo świadczy już dostatecznie o jego dobrych chęciach. Niech pan mu da spokój. Niech lepiej piecze bułki, aniżeli ma kraść — śmiał się dobrodusznie.
— A kto mnie zapewni, że i ten dokument nie jest fałszywy, moi państwo? Zabiorę go do czasu wy-