Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/76

Ta strona została przepisana.

marzy o karierze „służącej do wszystkiego“. Druga zaś chce zasłynąć jako gwiazda filmowa. Łowcy serc tych naiwnych dziewcząt, uciekających z domu i chcących się usamodzielnić, znają doskonale ich słabostki. Sypią złotymi propozycjami, obiecują złote posady, natrafiając przy tym u każdej na jej słabą stronę. Dziewczęta, oszołomione propozycjami, myślą sobie: „Jacy dobrzy ludzie w tej Warszawie! Jaka byłam durna, że tak długo siedziałam na wsi, albo w domu u macochy i głodowałam. Tu człowiek jakoś nie zginie!!!“
Na myśl nawet im nie przychodzi, że poznani przez nich dżentelmeni i chlebodawcy są nikim innym, jak hienami w ludzkich ciałach. Nic dziwnego nawet, że te prowincjonalistki ufają tym „dobrym“ warszawiakom. Są za uczciwe jeszcze i nie zepsute na tyle, by mogły kogoś podejrzewać o podstęp.
Romek zauważył młodą kobietę, ubraną z wiejska, z włosami, związanymi na supeł, jak u konia ogon, z kraciastym tobołkiem w ręku. Siedziała i liczyła kapitał swój. Romek drgnął.
— Tę chamkę można zrobić — myślał — dowalę się do niej.
— Jak ci nie wstyd? — uderzyła ambicja — nie liczysz się wcale z „honorem złodziejskim“. Co ta „chamka“ może mieć za kapitał? To jest jej cały majątek. Przyjechała zapewne tu szukać pracy. Zabierzesz jej te grosze, a ona rzuci się pod tramwaj. Ty do takich „robót“ nigdy nie należałeś!!! I nigdy należeć nie potrzebujesz.