Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/10

Ta strona została przepisana.

pierwszej chwili myślał, że dzielnicowy urządził mu kawał zabierając karabin, wnet jednak zrozumiał, że jest w błędzie.
Chwila wahania. Zrzucił z siebie ciężki kożuch i słomiane pantofle. Rewolwer błysnął w jego ręku. Kilka strzałów przeszyło powietrze, ale uciekający zdążył przerzucić karabin przez parkan. Żałował w duchu ryzykownego postępku.
— Złapią, będę miał brzydką sprawę — pomyślał.
Policjant, po kilku minutach pościgu, oparł się o parkan, sapiąc ciężko. Był w rozpaczy. Kroki uciekającego zupełnie już ucichły. Nie wątpił, że miał do czynienia z niebezpiecznym opryszkiem, ale po co potrzebny mu był karabin?
— Co robić, co robić — szeptał do siebie. — Co powiem w komisariacie na swoje usprawiedliwienie.
Zły był na siebie, że usnął. Ściskał kurczowo rewolwer i bliski był samobójstwa. Tylko myśl o Matusi, którą kochał, powstrzymywała go od desperackiego kroku.
— A może zataić ten wypadek? — pomyślał w duchu — Ale karabin? Karabin!… — wykrzyknął uderzając się pięściami po głowie.
Nagle przypomniał sobie kożuch, który porzucił na chodniku. Dreszcz zgrozy przebiegł mu po ciele. — Złodzieje mogą mnie nieźle urządzić. Ładniebym wyglądał — uśmiechnął się gorzko — gdyby mi i kożuch w dodatku sprzątnęli…
Uczynił krok naprzód. Wtem prawą nogą dotknał jakiegoś przedmiotu. Przystanął z bijącym sercem.
Może ten opryszek podrzucił bombę?
Chciał czymprędzej się oddalić, nie sprawdzając nawet na co nastąpił. Ciekawość jednak wzięła w nim górę.