Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Powoli, ostrożnie, przyświecił lampką elektryczną. Ujrzał skórzaną tekę.
Była wypchana i obwiązana dokoła mocnym szpagatem.
Postanowił udać się natychmiast do komisariatu. Wtem usłyszał odgłosy kroków. Przejęty strachem, wyciągnął rewolwer, gotowy do obrony.
— Stać!!! Kto idzie??? Nie ruszać się z miejsca, bo kula w łeb!… — dodał groźnie dzwoniąc przy tym zębami.
Kroki zbliżały się.
— Stać!!! Stać!!! Kto tam???
— To ja!!! — słychać było zdaleka.
— Co za ja? Kim jesteś? — krzyczał policjant coraz głośniej. — Stać, bo strzelam!…
— Ha ha ha… — usłyszał w odpowiedzi zdrowy, męski śmiech.
Policjant przeżegnał się, prosząc Boga, aby strzegł go od złych duchów i djabłów.
— Raz! Dwa! Trzy! — krzyknął na cały głos i wystrzelił w powietrze.
— Co to za strzelanina? Zwariowałeś? — rozległ się głos w odpowiedzi.
— Stać!… Ręce do góry!… — wołał policjant niemal ze łzami w oczach.
— Co się tu stało? Mów! — zagadnął już poważnie przybyły. — Jesteś nieprzytomny, czy co? Strzelisz do mnie… To ja, rewirowy Wołkow… Trącił go w ramię, budząc z odrętwienia.
— Gospodin rewirowy, największego zbrodniarza miałem dziś w ręku… — wyrzucił jednym tchem.
— Gdzie go masz?
— Miałbym go napewno, gdyby mi nie czmychnął z przed nosa…
— Ach tak!… Gdyby nie czmychnął? A gdzie karabin?