Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/196

Ta strona została przepisana.

niłem się z pewnym aresztantem, niejakim Krygierem który od pierwszej chwili przypadł mi do gustu. Był to morus pierwsza klasa. Wydobyć od niego słowo było trudniej, niż pieniądze z kasy ogniotrwałej. Był tak silny, że żelazne bransolety, pod naporem jego mięśni, pękały niby szkło.
— No, no, zaczyna być ciekawe, — przerwał Moryc.
— W warsztatach więziennych — ciągnął dalej Antek, — pracowało nas około trzydziestu osób. Siedzieliśmy dokoła dużego, okrągłego stołu i pracowaliśmy bez wytchnienia, nie wypuszczając pary z ust. Po środku zajmował miejsce nadzorca więzienny, który wszystkich miał na oku. Ćmił swoją fajkę i od czasu do czasu mruczał coś pod nosem, niby zły pies. Był to typowy Niemiec, który niby automat, przestrzegał przepisów więziennych mających na celu uprzykrzenie więźniom życia. Był istotą bez serca. Za najmniejsze poruszenie ustami spisywał natychmiast raport za co karano surowo.
— Dokładnie w dwa tygodnie po osadzeniu mnie w więzieniu — kontynuował Antek — wybuchła wojna. Odczuliśmy to w osobliwy sposób na własnej skórze. Zredukowano nam wikt do połowy, a potem z dnia na dzień zmniejszano porcje. Roboty natomiast przybyło, tak że pracowaliśmy na trzy zmiany dniami i nocami. Pudełka do różnych leków i inne wyroby potrzebne były dla wojska. Nadzorcy, stali się wymagającymi. Najgorszy los spotkał więźniów, którzy mieli obywatelstwo krajów będących na stopie wojennej z Niemcami.
Pewnego dnia zasiadłem do pracy, wygłodniały, bezsilny. Zapach świeżo zgotowanego klajstru drażnił mi nozdrza. Przypomniał mi się zapach makaronu. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Schwyciłem misę klajstru i zanurzyłem w niej twarz. Nadzorca zerwał