Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/215

Ta strona została przepisana.

Skolei zabrał się do uporządkowania celi. Chodziło mu głównie o „zabicie czasu“, który dziwnie tego dnia dłużył się w nieskończoność. Wiedział, nadto z doświadczenia, że gdy menta zerknąwszy do celi, stwierdza, że więzień jest zajęty robieniem porządków, daje mu spokój.
I tak upłynęło kilka godzin. Jeszcze nigdy przed tym cela jego nie miała tak idealnego wyglądu. Asfalt połyskiwał, niby zwierciadło. Następnie Janek zabrał się do mycia okna.
Strażnicy więzienni mają wprawne oko. Odrazu spostrzegają kto myje okno „dla pucu“, to jest by mieć okazję do odetchnięcia świeżym powietrzem i jednocześnie — rzucenia okiem na przechodzącą ulicą kobietę — a kto myje okna z potrzeby.
I, rzeczywiście, gdy Janek szeroko rozwarł obie połowy okna, strażnik, pełniący wartę w budce, przez chwilę bacznie go obserwował, ale wnet rozpoczął swój miarowy „spacer“ tam i z powrotem. „Klawy Janek“ był wspaniałym aktorem (właściwie ludzie nocy obdarzeni są do pewnego stopnia zdolnościami aktorskimi.) Pilnie wycierał okno, jakby go nic po za tym nie obchodziło. Potrafił jednak niepostrzeżenie dla nikogo rozejrzeć się dokoła, a głównie poznać teren, położony za parkanem, i opracować w myśli plan ucieczki, oraz obrać najlepszą „drogę“.
Dzwon więzienny oznajmij godzinę obiadu. Było zaledwie południe. Jeszcze drugich czternaście godzin dzieliło go od chwili odzyskania wolności. Obliczył w myśli, ile to minut, sekund! Wieczność!...
Nerwowo krążył po celi. Wreszcie drzwi się otwarły. Litr „sałamachy“ przelał się z kotła do jego miseczki. Specyficzny zapach, którym w pierwszych dniach pobytu w więzieniu dusił się, zaległ jego celę. Będąc już myślą na wolności, stracił apetyt do obiadu więziennego. Ze złością wylał obiad do kubła.