Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/225

Ta strona została przepisana.

W kilka minut później chory spoczął w wielkim, luksusowym łóżku, które stało w dużym, nowocześnie urządzonym pokoju.
Wszyscy trzej przez kilka chwil stali w milczeniu, przysłuchując się mowie chorego, który wyrzucał z siebie słowa w gorączce:
— Oto ona idzie... widzę go... Strzelaj!.. Dajcie mi atrament!..
A po chwili znów wołał:
— Dajcie mi sznur... Błagam was! Schwytajcie go!... Zabierzcie kraty!.. Błatny menta!..
Zebrani rozglądali się bezradnie. Jeden z nich, jak to było nie trudno domyśleć się — Krygier rozkazał wszystkim, by opuścili pokój. Jedynie młodzieniec pozostał przy łóżku chorego, płacząc na głos. Krygier po ojcowsku uspakajał młodego człowieka:
— Płaczem nie dopomożemy mu. Pójdę po lekarza. Niech się stanie, co się ma stać. Z więzienia wydostaliśmy go, by tu na wolności skonał nawet bez pomocy lekarskiej? O, nie!
— Ratujcie go! Ratujcie go! — rzucał się młodzieniec Krygierowi do nóg. A z jego ust wydobył się bolesny krzyk: — Nie przeżyję tego! Przecież on mnie nawet nie poznaje!
— Bądź spokojna! Niebawem sprowadzę tu najlepszego lekarza! Przebierz się, może wówczas cię rozpozna!
— Czy nie ryzykujesz zbyt wiele? — zapytała zrozpaczona Aniela. — Lekarz może zainteresować się zajściem. A może go rozpozna z fotografii, którą reprodukowano prawie we wszystkich dziennikach? Wydaje mi się, że zaniemógł na zapalenie mózgu! — wybuchnęła na nowo płaczem.