Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/42

Ta strona została przepisana.

Stare, wytarte futerko z podniesionym kołnierzem to podobniło go do parobka wiejskiego. Podarta maciejówka i zabłocone chłopskie buty uzupełniały jego strój.
Błąkał się od jednego dworca do drugiego, z jednego przystanku tramwajowego do drugiego. Zatrzymywał się tylko tam, gdzie grupowało się więcej ludzi. Nie gościł długo przy jednym piecyku. Nie chciał poprostu rzucać się w oczy.
Czuł się tak zmęczony, że chwilami wołałby znaleźć się w celi więziennej. Zatęsknił do celi więziennej i trwałego punktu oparcia. Zgiełk i ruch uliczny doprowadzały go do wściekłości. Głośniejsze okrzyki przechodniów trwogą odbijały się o jego uszy. Zdawało mu się, że każdy napotkany człowiek ściga go i łada chwila branzoletki zatrzasną mu się na rękach.
W zbolałej głowie wciąż kołatała jedna i ta sama myśl. Myśl, która może doprowadzić do samobójstwa.
— Co powiem moim wspólnikom?... Mieć w ręku taki skarb i postradać go w tak głupi sposób! Mnie... „Klawemu Jankowi“ żeby coś podobnego się przytrafiło... Wspólnicy nigdy nie uwierzą, że zgubiłem tekę.
Chętnie naplułbym sobie we własną gębę. Zapragnął jaknajsurowiej siebie ukarać. Miał chęć zgłosić się osobiście na policje i otwarcie powiedzieć:
— Macie tego niedołęgę... Zróbcie z idiotą, co wam się żywnie podoba...
Jedynie myśl, że nie ujrzałby odtąd ukochanej powstrzymała go od szalonego kroku.
Najbardziej gnębiło go zabójstwo policjanta. Czytając o tym w gazecie, nie dowierzał własnym oczom. Jak opętany pobiegł na miejsce wypadku, aby przekonać się, czy rzyczywście coś podobnego zaszło.