Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/64

Ta strona została przepisana.

tę ciżbę i wyłapują znane sobie „twarze“. Mimo to jednak nie ma dnia, by nie znalazło się kilka ofiar talentu specjalistów, którzy zawsze potrafią zmyła! czujne oko policjanta.
Jeden z większych sklepów manufaktury na Nalewkach był tego dnia przepełniony kupcami z prowincji. Każdy z klientów przygotowywał się do sezonu wiosennego, przywożąc ze sobą znaczne sumy pieniędzy.
Subiekci obsługiwali klientów, pracując wzorowo. Różne gatunki towaru w rozmaitych odcieniach leżały rozłożone na olbrzymich dębowych stołach, przemawiając do kieszeni kupujących. Stosy pieniędzy i weksli przewędrowały z kieszeni kupujących do kasy firmy.
W oczy rzucał się pewien starszy jegomość. Wciąż zamawiał i rozkazywał, zwracając na siebie zazdrosne oczy mniej zamożnych kupców.
Przebierał w najdroższych towarach i prędko decydował się na kupno. Subiekci skakali wokoło niego na „łapkach“. Nie targował się wcale o cenę, prosił tylko, aby liczono mu nie drogo, płaci bowiem za wszystko gotówką.
Szef firmy zaprosił, aby się przysiadł do niego i jął go wypytywać o zdrowie rodziny, podsuwając z respektem rachunek na wielką sumę.
Kupiec przejrzał pobieżnie rachunek i zadowolony sięgnął prawą ręką po pieniądze. Porozpinał kilka kapot grzebiąc nerwowo ręką dłuższą chwilę za pazucha. Nagle zdrowa jego i czerstwa twarz pobladła, a głośny jęk wydobył się z jego ust:
— Moje pieniądze!...
— Co się stało? — krzyknął zaskoczony szef firmy.
— Okradli mniej — wykrztusił i osunął się zemdlony na podłogę.