Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/65

Ta strona została przepisana.

Został otoczony przez obecnych, którzy pośpiesznie się obmacywali na wpół przestraszeni:
— Wody! — wołał ktoś.
— Po doktora! — krzyczał drugi.
Powiększył się hałas, gdy jeden ze subiektów zawołał na głos:
— Sztuka drogiego jedwabiu zginęła.
— Złodziej musi tu tyć! — krzyczał brodaty kupiec: — Pozamykać drzwi! — rozkazał szef.
Okradziony kupiec znów uprzytomnił sobie, co zaszło i powtórzył rozpaczliwie:
— Mój cały majątek! — po czym znów zemdlał.
— I mnie okradli! — krzyknął piskliwym głosem drugi kupiec. — Jestem zgubiony.
— I mnie! — zawołał trzeci.
Szef ściskał nerwowo słuchawkę i telefonował po policje. Rozkazał też, by nikogo nie wpuszczać, ani wypuszczać z interesu, póki nie przybędzie policja.
— Tu na podłodze leży jedwab! — krzyknął jeden z kupców.
— Złodziej podrzucił! — dodał drugi.
— Jest między nami! — alarmował subiekt. — Szukałem przed tym i nie było.
— Kim może być, ten złodziej? — zapytywali się jeden drugiego, mierząc się na wzajem podejrzliwymi spojrzeniami.
Żaden z obecnych nie wyglądał jednak na złodzieja, przeważnie byli to ludzie o przyzwoitych twarzach.
Przybyła policja. Komisarz, jeszcze na progu będąc, zapytał, kto jest właścicielem firmy.
Szef firmy spokojnie wyłożył w krótkich słowach, co zaszło.
Teraz komisarz zwrócił się do okradzionych, wypytując dokładnie o szczegóły, dotyczące kradzieży, otrzymywał jednak nic nie mówiące odpowiedzi.