Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/67

Ta strona została przepisana.

przetrzymanych do czasu wyświetlenia sprawy. Komisarz pozostał jeszcze w interesie wypytując o najdrobniejsze okoliczności, towarzyszące kradzieży, po czym poprosił poszkodowanych, aby stawili się w komisariacie, w celu spisania protokułu. Obrzucił jeszcze wzrokiem subiektów i wraz ze starszym przodownikiem opuścił sklep.
— Wołkow, jakiego zdania jesteś o tym wszystkim, — zapytał komisarz pomocnika, — czy aresztowani są winni?
— Uważam, że nie — odparł Wołkow. — Złodziej zdążył się usunąć w porę. To robota „fachowca“, a taki nie czekał na pewno, aż się połapią i „zakatrupią“.
— I ja tak myślę, przytaknął komisarz. — Ostatnio mamy do czynienia z tajemniczymi wypadkami, kradzieżami i mordami. Od wczoraj oka jeszcze nie zmrużyłem. Musimy się wziąć do intensywnej pracy. Wczoraj ograbiono jubilera. Banda dysponuje już wielkimi sumami. Hrabina, jubiler, dzisiejsza kradzież. Kto wie, jaki kawał mogą jutro komu wyrządzić? Najgorzej schwytać przestępcę — kapitalistę, — roześmiał s:ę komisarz.
— Słusznie, panie komisarzu, — przybąknął służalczo Wołkow.
Komisarz ciągnął dalej w zamyśleniu:
— Jestem zaproszony do hrabiny. Warto byłoby bliżej zapoznać się z jej osobą. Ona mi się też nie zupełnie podoba.
— Tak jest, panie komisarzu.
— W ostatnich czasach, — mówił dalej komisarz — namnożyło się w Warszawie podejrzanej arystokracji. Diabli wiedzą, kto im nadał te różne hrabiowskie tytuły. Byle szarlatan każę się mianować tytułem arystokratycznym.
— Racja, panie komisarzu, — przytaknął Wołkow z uszanowaniem.