Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/69

Ta strona została przepisana.

Wołkow, uradowany, że komisarz wysłuchuje je go wywodów, zawołał śmielej:
— Sam znalazłem się krytycznej nocy blisko tej dzielnicy. Strzałów, pochodzących z damskiego rewolweru nie słychać było jednak tak daleko.
Komisarz nie wyrzekł już ani słowa. Zatopiony w myślach szedł wraz z Wołkowem wąska uliczka do „ssysknowo otdelenia“.
Wołkow rozmyślał teraz nie mniej, niż komisarz. Jego myśli były skerowane w przeciwnym kierunku. Zerkał ukradkiem na komisarza, pragnął widać, aby zazwyczaj małomówny komisarz zapoczątkowaną rozmowę prowadził dalej; nie śmiał jednak pierwszy odezwać się.
Przy samym wejściu do wydziału śledczego, komisarz przystanął.
— Słuchaj, Wołkow, — położył mu przy tym prawą rękę przyjaźnie na ramieniu, — chcesz awansować?
— Ktoby tego nie chciał, panie komisarzu, — zasalutował Wołkow.
Komisarz wyciągnął zegarek i wyrzucił:
— Dziś o ósmej wieczorem zameldujesz się u mnie. Mam z tobą coś poufnego do omówienia.
— Rozkaz, panie komisarzu! — wyprężył się Wołkow, a serce nieomal nie wyskoczyło mu ze strachu i radości zarazem.

ROZDZIAŁ VII.

Wydział śledczy był przepełniony ludźmi. Wrzało tam jak w ulu. Areszt był naszpikowany świeżym zapasem aresztowanych z obławy, dokonanej na „lepszych“ ulicach Warszawy. Nie leniwiono się nawet zaglądać do pierwszorzędnych lokali. Połów tym razem był jeszcze obfitszy, niż poprzednio.