Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/76

Ta strona została przepisana.

Drzwi szeroko się otworzyły, stanął w nich Wołkow i zameldował:
— Czekam na rozkazy, panie komisarzu!
Komisarz zmierzył go wzrokiem, jakby nie rozumiał po co się tu wdarł. Ogarnęła go złość i chęć spoliczkowania tej czerwonej, kacapskiej mordy, która jakby sama się o to napraszała. Nie mógłby wytłumaczyć, dlaczego rewirowy działa nań teraz tak odpychająco, jak nigdy przedtem.
— Czego sobie życzysz?
— Pan komisarz raczył mnie wezwać tutaj w ważnej sprawie, — odparł Wołkow trochę zbity z tropu.
— Ach tak! Proszę siadać.
Wołkow usiadł przy biurku. Skulił olbrzymią postać, chcąc wydać się jaknajskromniejszy. Świdrował małymi oczkami po rozrzuconych na obszernym biurku papierach.
— Co słychać Wołkow? — zagadnął go komisarz przybierając ton poufny.
— Będzie dobrze, panie komisarzu.
— Wierzę, — uśmiechnął się komisarz. — Skoro posiadamy takich zdolnych policjantów, jak Wołkow, musi być dobrze. Przyznam ci, że zauważałem już dawno, że masz specjalne zdolności detektywistyczne. Teraz już najwyższy czas, abyś udowodnił, że się nie mylę.
— Tak jest, panie komisarzu. Jestem zawsze do usług... Ostatnią kroplę krwigotów jestem oddać za pana komisarza.
— Nie wymagam tego dla siebie. — przerwał mu komisarz. — Zrób to dla społeczeństwa, dla ojczyzny, — wyrzucił z naciskiem, patrząc mu prosto w oczy.
Wołkow zmieszał się trochę pod wpływem bystrego spojrzenia Żarskiego. Przykra myśl przeszła mu przez głowę.