Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/83

Ta strona została przepisana.

cała słabe światło na bladą twarz wchodzącego. Obecni dopiero teraz zauważyli, jakiego mają gościa. Kilku z nich krzyknęło na głos:
— „Klawy Janek“!...
— Tak, — to ja, — odparł przybyły i zrobił krok naprzód.
Pokój był tak ciasny, że Janek już u wejścia natknął się na łóżko. Kilka złamanych krzeseł i wykrzywiona komoda uzupełniały umeblowanie. Pułap czarny od dymu był tuż nad głową. Stęchłe powietrze nigdy nie wietrzonego pokoju było wprost nie do zniesienia.
Kilkanaście osób różnego wieku i rozmaicie ubranych stało wokoło połamanego, żelaznego łóżka, na którym leżał owinięty w brudną kołdrę garbaty staruszek. Czerwony nos i kwadratowa łysa głowa upstrzona kilkoma sterczącymi siwymi włosami, tworzyły iście komiczną postać.
Twarz żółta, jak pergamin, była tak ściągnięta, tak pełna zmarszczek, że czyniła go więcej podobnym do mumii, niż do żywego człowieka. Małe, hipnotyzujące oczki świdrowały „Klawego Janka“ przez dłuższą chwilę, po czym starcza twarz skrzywiła się, co oznaczało uśmiech, pokazując przy tym jedyne dwa zgniłe, czarne zęby.
— Kogo widzę? — syknął przez zęby! — Wszystkiego się spodziewałem, ale ciebie, Janku, tu u mnie — nigdy.
Garbus wyrzucił tę parę słów ze zdziwieniem. Język miał jeszcze dość ruchliwy, choć ciało było już na wpół sparaliżowane.
— Chodź bliżej, brachu. Siadaj, o tu, na łóżku. Musiało zajść coś ważnego, że zdecydowałeś się znowu do nas zawitać. Wiem... Wszystko wiem, — kiwał współczująco głową.