Strona:PL Urke Nachalnik - Rozpruwacze.pdf/9

Ta strona została przepisana.

Przystanął: wzrok jego spoczął na stojącej białej bryle policjanta.
Postanowił się prześlizgnąć. Wtem kożuch poruszył się; głośne ziewanie przecięło powietrze.
Cień ludzki jeszcze bardziej przyległ do ściany i skamieniał. Włosy stanęły mu dęba. Serce biło silnie, jakgdyby usiłowało zagłuszyć uczucie trwogi.
W głowie błysnęła myśl. Myśl natrętna, której sam się przeraził.
— Nie, nie — szeptał do siebie. — Wszystko już uczyniłem w swym życiu przestępczym, ale zamordować człowieka znienacka, nigdy!… przenigdy!… Choćby to nawet był i policjant.
Posterunkowy po chwili znów się zdrzemnął. Odstawił na stronę karabin, oparłszy się wygodnie o ścianę.
Ludzki cień swobodnie odetchnął. Spoglądał na białą, śpiącą bryłę z zadowoleniem. Postanowił teraz sprzątnąć karabin i w ten sposób zabezpieczyć sobie ucieczkę aby „hint“ nie mógł strzelać w razie pogoni.
Człowiek ten zawsze należał do ludzi czynu. Nie namyślając się więc długo, cicho, jak wąż przesunął się w stronę policjanta. Słyszał wyraźnie jego chrapanie. Prawą ręką sięgnął po karabin.
Już, już miał go dotknąć palcami, gdy naraz policjant ocknął się. Jak nożem przeciął ciszę nocną głośny okrzyk.
— Stać!… Kto idzie?!… — Stać! bo strzelam!… — powtórzył niepewnie i groźnie zarazem.
Podejrzany człowiek nie tracił ani chwili. Całą siłą swoich wprawnych nóg, pędził przed siebie. Myśl o śladach, które zostawiał na śniegu dodawała mu sił do ucieczki.
Policjant z razu nie zorientował się co zaszło. W