wami; tam i sam latały mewy. Gilliatt słyszał niegdyś swą matkę mówiącą, że kobieta może zakochać się w mężczyźnie, że to się zdarza czasami, i sam sobie odpowiadał; a! rozumiem; Deruchetta zakochała się we mnie. Czuł w sobie smutek głęboki i mówił: ależ i ona myśli o mnie także! jak to dobrze urządzono! Zastanawiał się i nad tem, że ona jest bogata, a on biedny; statek parowy zdawał mu się ohydnym wynalazkiem. Nie mógł sobie nigdy przypomnieć daty. Przypatrywał się rozmyślnie wielkim czarnym szerszeniom o żółtym tułowiu i krótkich skrzydłach, jak brzęcząc wciskały się między szczeliny muru.
Pewnego wieczora Deruchetta idąc spać, zbliżyła się ku oknu, by je zamknąć. Noc była ciemna. Wtem nadstawiła ucha. Z głębi pomroku odzywała się muzyka. Na pochyłości wzgórka, albo może u stóp baszty zamku Valle, a może jeszcze dalej, wygrywał ktoś. Deruchetta poznała ulubioną swą piosenkę: „Bonny Dundee”, graną na szkockim rogu. Nie mogła tego pojęć.
Od owego czasu, taż sama muzyka odzywała się niekiedy wieczorami o tej samej porze, zwłaszcza podczas ciemnych nocy.
Niebardzo się to Deruchetcie podobało.
Pieśń nocą wygrywa, a jest tylko hałasem.
Upłynęło lat cztery.
Druchetta miała już blisko dwadzieścia jeden szcze była panną.