Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Ktoś kiedyś napisał: myśl ciągle ta sama jest rodzajem świdra, corocznie zagłębia się o jeden obrót więcej. Kto chce wyrwać z nas myśl taką w pierwszym roku, ten wyrywa razem z nią włosy, w drugim kaleczy skórę, w trzecim gruchocze kości, w czwartym mózg wydziera.
Gilliatt był właśnie w owym czwartym roku.
Nie mówił jeszcze ani słowa z Deruchettą, myślał o niej tylko. Na tem koniec.
Zdarzyło się pewnego razu, że znajdując się przypadkiem w Saint-Sampson, widział Deruchettę, rozmawiającą z Lethierry’m we drzwiach ich domu, wychodzących ku portowi. Odważył się podejść dość blisko. Pewnym prawie był, że w chwili, gdy przechodził mimo, Deruchettą się uśmiechnęła. Nie było w tem nic niepodobnego.
Od czasu do czasu słyszała Deruchettą dźwięki szkockiego rogu.
Słyszał je i mess Lethierry i w końcu zwrócił uwagę na tę uporczywą muzykę pod oknami Daruchetty. Tem gorzej, że muzyka była czułą. Nie do smaku mu był nocny galant. Pragnął wydać za mąż Deruchettę, gdy ona będzie chciała i on także, ale poprostu i bez muzyki. Zniecierpliwiony począł czatować, i zdało mu się, że podpatrzył Gilliatta. Zagłębiwszy palce w faworyty, co było znakiem gniewu, zamruczał: „Co on tu dmie, ten bydlak? Kocha się w Deruchetcie, to jasno. Napróżno czas tracić! Kto chce ręki Deruchetty niech się zgłosi do mnie, a nie wygrywa na flecie.
Ważny wypadek, oddawna przewidywany, zaszedł nareszcie. Wielebny Joachim Herode mianowany został zastępcą biskupa w Winchester, dziekanem wyspy i rektorem w Saint-Pierre-Port; po zainstalowaniu