Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/120

Ta strona została przepisana.

sze nawet społeczne sfery. Schronić się w miejscu bezpiecznem — taka to była ogólna troska. Być skompromitowanym, znaczyło to samo, co być zgubionym. Uciekano do Teksas, w góry Skaliste, do Peru, do Mexyku.
Pomaganie do ucieczek było przemysłem, a ze względu na częstą potrzebę tej pomocy, był to przemysł nader zyskowny. Spekulacja ta dopełniała pewnych gałęzi handlu. Kto chciał schronić się do Anglji, szukał kontrabandzistów, kto chciał uciec do Ameryki, udawał się do przemytników, odbywających dalekie podróże, do takich, jak Zuela.

II.
Clubin kogoś spostrzega.

Zuela jadał czasami w oberży Jana. Imci pan Clubin nie był dumnym i nie gardził poznaniem z bliska hultajów. Niekiedy nawet posuwał się aż do zawierania z nimi osobistej znajomości; podawał im rękę na środku ulicy i mówił: dzień dobry. Do angielskiego przemytnika przemawiał po angielsku, z kontrabandzistą francuskim szwargotał zepsutym językiem hiszpańskim. Pod tym względem miał swoje zasady i sentencje. „Można wydobyć dobre ze znajomości złego. — Korzystnem jest dla leśniczego rozmawiać ze złodziejem zwierzyny. — Sternik winien wybadać rozbójnika morskiego, albowiem rozbójnik to podwodna skała. — Kosztuję łotra jak lekarz kosztuje trucizny.” Trudno zaprzeczyć prawdy tych sentencji. Wszyscy przyznawali słuszność kapitanowi Clubin. Chwalono go, że nie jest śmiesznym pedantem w moralności. Któżby śmiał źle o nim sądzić? Oczywiście, cokolwiek czynił, było „dla