Wszelako odważyli się, gdy terminator Francuzik szepnął: zwracajmy na lewo. Z tamtej strony ładniej; trzeba zobaczyć dwa czarne okna.
Zwrócili się na lewo i doszli do drugiej strony domu.
Dwa okna były oświecone.
Dzieci w nogi.
Gdy ubiegły spory kawał drogi, Francuzik obejrzał się.
— Patrzajcie! rzekł, nie ma już światła.
W istocie nie było już światła w oknach. Czarny konturn rudery, niby cień na ścianie, rysował się na mglisto sinem tle nieba.
Strach nie minął, ale ciekawość wróciła. Wydzieracze gniazd ptasich znów zbliżyli się.
Nagle, w obu naraz oknach błysnęło światło.
Dwaj chłopcy z Tortevalu wzięli nogi za pas i czmychnęli. Djablik Francuz nie postąpił naprzóp ale też i nie cofnął się.
I stał nieruchony z twarzą obróconą ku domowi, i patrzył.
Jasność zaćmiła się i znów zabłysła. Straszny widok! Odblask światła padał strugą ognistą na trawę zwilżoną nocną rosą. Czasami światło rysowało na ścianach wewnętrznych czarne profile ruchome i cienie głów olbrzymich.
Zresztą w ruderze nie było sufitów, ani przepierzeń, tylko cztery ściany i dach; więc gdy światło ukazało się w jednem oknie, musiało także oświecić i drugie.
Widząc, że terminator ciesielski zatrzymał się, dwaj inni wydzieracze gniazd ptasich zwolna powrócili jeden za drugim, drżący ze strachu, ale ciekawi. Terminator rzekł do nich pocichu: strachy są w domu. Widziałem nos jednego. — Dwaj malcy z Torteval
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/138
Ta strona została przepisana.