Ptak minął z ukosa chłopców utkwiwszy w nich okrągłe i błyszczące w ciemnościach oczy.
Malcy zadrżeli, idąc za Francuzikiem.
Ten zaś przemówił do puszczyka:
— Wróbelku, zapóźno ostrzegasz. Już nie czas cofać się. Muszę zobaczyć.
I postąpił naprzód.
Pomimo chrupania suchego zielska pod kutemi podeszwami jego grubych trzewików, można było słyszeć to głośniejszy, to cichszy szelest, jaki wychodził z rudery, podobny do rozmowy kilku osób.
Po chwili Francuzik dodał:
— Zresztą tylko głupcy wierzą w duchy.
Junactwo wśród niebezpieczeństwa dodaje wagi ociągającym się żołnierzom i popycha ich przód.
Dwaj malcy z Torteval szli dalej krok w za terminatorem ciesielskim.
Tymczasem głosy z rudery dochodziły coraz wyraźniej i donośniej. Dzieci słuchały. Ucho miewa także swoje powiększające złudzenia. Było to coś więcej niż szepty, niż gwar, ale mniej niż wrzawa. Czasami doleciały dwa lub trzy słowa wyraźnie wymówione. Niepodobna było zrozumieć tych słów, tak dziwacznie brzmiały.
Dzieci stanęły, słuchały, i znów szły dalej.
— Doprawdy! rozmowa duchów, mruknął terminator ciesielski; ale ja nie wierzę w duchy.
Malcy z Torteval mieli wielką ochotę zrejterować za kupę chrustu, byli jednak dość oddaleni od tego szańca, a ich przyjaciel terminator wciąż szedł ku ruderze. Bali się dotrzymać mu kroku, a nie śmieli go opuścić.
I zwolna, pełni trwogi, szli za nim.
Terminator obrócił się ku nim i rzekł:
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/140
Ta strona została przepisana.