— W każdej. Człek to odważny. Ja jestem Blasco, a on Blasquito.
— Tak więc niechybnie przybędzie do Guernesey?
— Ja przybywam jednego miesiąca, a on drugiego.
— Rozumiem.
— Licząc od przeszłej soboty tydzień, od dziś za pięć dni Blasquito przyjedzie.
— A jeśli morze będzie nieużyte?
— Jeśli burza?
— Tak.
— Blasquito nie przybędzie tak prędko, ale przybędzie.
— Skąd?
— Z Bilbao.
— A dokąd się uda?
— Do Portland.
— Dobrze.
— Lub do Tor Bay.
— Tem lepiej.
— Wasz człowiek może być spokojnym.
— Blasquito nie zdradzi?
— Tchórze tylko są zdrajcami. My jesteśmy odważni. Morze jest świątynią zimy. Zdrada jest świątynią piekła.
— A czy nikt nas tu nie słyszy?
— Niepodobieństwo. Nikt nie słucha i nikt nie patrzy, bo strach tworzy dokoła pustynię.
— Wiem o tem.
— Ktoby odważył się nas podsłuchiwać?
— Macie rację.
— Zresztą, choćby podsłuchiwano nic nie zrozumieją. Mówimy djabelskim językiem, którego nikt
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/143
Ta strona została przepisana.