nie zna. Wy umiecie nim mówić, co dowodzi, że należycie do naszych.
— Przyszedłem ułożyć się z wami.
— Dobrze.
— A teraz pójdę.
— Zgoda.
— A jeśli podróżny zechce, by Blasquito powiózł go gdzieindziej, niż do Portland lub Tor Bay?
— To powiezie, niech tylko grubo zapłaci.
— I Blasquito zrobi to, co zechce ów człowiek?
— Blasquito zrobi wszystko za pieniądze.
— Czy dużo trzeba czasu, by dostać się do Tor Bay?
— To zależy od fantazji wiatrów.
— Ośm godzin?
— Czasem mniej, czasem więcej.
— I Blasquito będzie posłuszny swemu pasażerowi.
— Jeśli morze będzie posłuszne Blasquitowi.
— Dobrze mu zapłaci.
— Złoto jest złotem, a wiatr wiatrem.
— Macie rację.
— Człowiek ze złotem robi co może, ale Bóg robi z wiatrem co zechce.
— Człowiek, który zamierza odpłynąć z Blasquitem będzie tu w piątek.
— Dobrze.
— O jakiej porze przybywa Biasquito?
— W nocy. W nocy przybywa i w nocy odjeżdża. Mamy żonę zwaną Morzem i siostrę, która się zowie Nocą. Żona zwodzi czasami, ale siostra nigdy.
— Więc wszystko ułożone. Bywajcie zdrowi.
— Dobranoc. Może łyk wódki na drogę?
— Dziękuję.
— Smaczniejsza od ulepku.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/144
Ta strona została przepisana.