Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/146

Ta strona została przepisana.


VI.
Jacressarda.

Przed laty czterdziestu St. Mało miało uliczkę zwaną Coutanchez. Uliczka ta już dziś nie istnieje, zniszczono ją bowiem przy przebudowaniu miasta.
Był to podwójny rząd domów drewnianych, pochylonych ku sobie, a tak bliskich, że rozdzielał je ledwie rynsztok zwany ulicą. Idąc musiałeś rozkraczać nogi po obu stronach płynącej środkiem wody i potrącać głową lub łokciami o domy na prawo i na lewo. Stare te, średnowieczne dworki normandzkie miały coś ludzkiego w owych profilach. Między starym domem i starą czarownicą różnica niewielka. Górne piętra tych domów w głąb zaciśnięte, niby usta bez zębów, ich wystające dachy, dymniki z okienkami i sterczące ganki żelazne, miały wiele podobieństwa do brody, brwi i nosa starej jednookiej kobiety. Mury— to policzki zmarszczone i krostowate. Domy te stykały się czołami, jakby społem spiskowały jaką niegodziwość. Wszystkie występki dawnej cywilizacji zdają się być w związku z tą architekturą.
Największy z domów uliczki Coutanchez, najsławniejszy, albo raczej najbardziej osławiony, nazywa się Jacressarda.
Jacressarda była mieszkaniem tych, co nigdzie nie mieli mieszkania. We wszystkich miastach, zwłaszcza portowych, są męty, ociekające z ludności. W skład ich wchodzą włóczęgi bez nazwiska, bez zatrudnienia, tak dalece nieznani, że nawet sądy nie mogę nic od nich się dowiedzieć; awanturnicy, spekulanci na cudzą kieszeń, chemicy-oszuści, wciąż szukający filozoficznego kamienia, wszelkiego rodzaju obdartusy, bankruty,