— Tak. A wy Paryżanin?
— Zwany Czerwoną skórką. Tak.
— Pokażcie.
— Proszę.
Mężczyzna wyjął z pod bluzy rewolwer, broń dość rzadką w Europie na owe czasy.
Rewolwer był nowy i połyskujący. Dwaj obywatele przyjrzeli mu się z uwagą. Ten, który zdawał się znać Jacressardę i którego mężczyzna w bluzie nazwał puszkarzem, wypróbował mechanizm rewolwera i podał go drugiemu, który mniej podobny do obywatela miejskiego, stał teraz plecami obrócony do światła.
Puszkarz znów się odezwał:
— Ile za to? Mężczyzna w bluzie odpowiedział:
— Przybywam z tem z Ameryki. Inni przywożą małpy, papugi i bydło, jakby Francuzi byli barbarzyńcami. Ja przywiozłem tę machinkę. Użyteczny wynalazek.
— Ile za to? — powtórzył puszkarz.
— Pistolet z walcem ładunkowym, ruchomym.
— Ile?
— Paf! pierwszy strzał. Paf! drugi strzał. Paf.., leci to, jak grad! Doskonały instrument.
— Ile za to?
— Ma sześć lufek.
— Gadajcież, ile za to?
— Sześć lufek, więc sześć ludwików.
— Dam pięć ludwików?
— Niepodobna. Po ludwiku od kuli. Ostatnia cena.
— Jeśli mamy robić interes, to trzeba coś ustąpić.
— Powiedziałem umiarkowaną cenę. Przypatrz-no się tylko, panie puszkarzu.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/154
Ta strona została przepisana.