Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Dam sześć ludwików.
W pięć minut później Paryżanin zwany Czerwoną skórką, chował sześć luidorów do tajemnej kieszonki w bluzie pod pachę, a puszkarz i nabywca z rewolwerem w kieszeni, wyszli z uliczki Coutanchez.

VIII.
Karambol bili czerwonej i bili czarnej.

— Nazajutrz we czwartek, niedaleko od St. Malo, przy cyplu Decollé, zdarzył się tragiczny wypadek w miejscu, gdzie skały wzdłuż brzegów są najwyższe, a morze najgłębsze.
Wysunięty w morze zrąb skały kształtu żelezca od dzidy, łączy się tam z lądem przez wąskie międzymorze, przedłuża w wodzie i nagle kończy się śpiczastym złamem, jakiemu podobnych wiele pobudowało morze. By się dostać z lądu na szczyt tej śpiczastej skały, trzeba iść pochyłością po dość stromych wzgórzach.
Właśnie na jednym z takich szczytów, około czwartej po południu, stał mężczyzna owinięty płaszczem mundurowym i prawdopodobnie uzbrojony, co łatwo można było poznać po prosto i kończasto ułożonych fałdach jego płaszcza. Wierzchołek, na którym stał ten człowiek, był dość obszerną płaszczyzną tu i owdzie zarzuconą ziarnkami skał, tworzących wąskie przejścia zarosłe gęstą murawą. Od stony morza płaszczyzna kończyła się spadzistym, pionowym prawie zrębem, który na wysokości sześćdziesięciu stóp nad powierzchnią morza zdawał się być ściosanym pod ołowiankę. Wszelako lewy kąt zrębu usunął się