Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/162

Ta strona została przepisana.

Ten strażnik miał numer sześćset dziewiętnasty. Był ojcem rodziny. Została po nim żona i pięcioro dzieci.
— Tak zwykle bywa, rzekł Rantaine.
Nastała chwila milczenia.
Ludzie to wyborowi, ci strażnicy nadbrzeżni, odezwał się znów Clubin; wszyscy prawie dawni marynarze.
— Zauważyłam, iż zwykle zostawia się żonę i pięcioro dzieci, wtrącił Rantaine.
— Zgadnijcie, ile mię kosztował ten rewolwer, spytał imci pan Clubin.
— Piękne cacko, odpowiedział Rantaine.
— Ile je cenicie?
— Bardzo wysoko.
Kosztował mię sto czterdzieści cztery franki.
— Musieliście to kupić w sklepie na ulicy Coutanchez.
Clubin znów się odezwał:
— Ani pisnął Nagłe spadnięcie tamuje oddech.
— Mości Clubin, będzie wicher tej nocy.
— Ja jeden znam tajemnicę.
— Czy ciągle mieszkacie w oberży Jana? spytał Rantaine.
— Tak. Tam wcale nieźle.
— Przypominam sobie, że jadłem tam smaczną kwaśną kapustę.
— Musicie być nadzwyczajnie silnym, Rantaine. Macie ogromne barki. Nie chciałbym dostać od was szczutka. Co do mnie, przychodząc na świat byłem tak wątłym i słabowitym, iż zwątpiono czy się uchowam.
— A jednak szczęśliwie was uchowano.
— Tak jest, ciągle mieszkam w starej oberży Jana.